Kim jest Peter Lyngdorf? Genialnym inżynierem, czy może raczej wizjonerem i utalentowanym przedsiębiorcą? Tego nie podejmuję się rozsądzać, ale jedno jest pewne - facet nie lubi się nudzić i wspiera wiele inicjatyw mających na celu dążenie do postępu w technologii reprodukcji dźwięku. Lyngdorf zaczynał swoją karierę w 1975 roku jako dystrybutor urządzeń rozrywki domowej. Pięć lat później założył sieć sklepów HiFi Klubben, a następnie, w 1983 roku, wraz z przyjaciółmi powołał do życia markę DALI (Danish Audiophile Loudspeaker Industries). W 1990 roku Duńczyk kupił firmę Snell Acoustics, której założyciel, Kevin Voecks, opracował autorską technologię korekcji akustyki pomieszczenia. W 1997 roku Lyngdorf zainwestował w duński startup Toccata Technology. Najbardziej ikonicznym urządzeniem stworzonym przez Lyngdorfa był wzmacniacz TacT Millenium, który zapisał się w historii jako pierwszy hi-endowy przedstawiciel urządzeń nowej generacji. Najbardziej hi-endowym wcieleniem technologii duńskiego projektanta są systemy stworzone we współpracy ze światowej sławy producentem fortepianów, firmą Steinway & Sons, a jednym z ostatnich współtworzonych przez niego projektów jest dobrze znana audiofilom firma Purifi Audio. Dla audiofilów najbardziej atrakcyjna jest oferta marki Lyngdorf Audio, którą możemy podzielić na dwie grupy - elektronikę i zestawy głośnikowe. Pierwsza cieszy się sporym zainteresowaniem, głównie dzięki nowoczesnym wzmacniaczom wyposażonym w wysokiej klasy przetworniki, moduły strumieniowe, potężne pokładowe menu i autorski system korekcji akustyki pomieszczenia RoomPerfect. Jeśli zaś chodzi o głośniki... Ech, to długa historia, ale nareszcie coś się w tym temacie ruszyło. Nie tak dawno Lyngdorf zaskoczył nas, prezentując piękne, oryginalne monitory Cue-100. Teraz wyprowadził jeszcze odważniejszy cios, pokazując model FR-2 - kolumny zaprojektowane tak, aby można je było dosunąć do ściany lub na niej powiesić.
Sama koncepcja oczywiście nie jest nowa. Lyngdorf od dawna przekonywał nas, że postawienie w pokoju odsłuchowym wielkich pudeł, które muszą mieć wokół siebie trochę wolnego miejsca, nie jest rozwiązaniem, na które jesteśmy skazani, jeśli chcemy obcować z dźwiękiem na wysokim poziomie. Dotychczas promowana przez duńską firmę koncepcja opierała się jednak na małych pudełkach, które wtapiają się w otoczenie, ale same w sobie nie są specjalnie pociągające. Można powiedzieć, że to takie głośniki do zabudowy, których nie trzeba wpuszczać w ścianę. Mowa tu o przeznaczonych do montażu na wieszakach modelach MH-2, MH-3 i FR-1 (którego opisywane kolumny są rozwinięciem), wolnostojących, ale niezwykle dyskretnych BW-2 i BW-3, a także przeznaczonych do montażu wewnątrz istniejących mebli CS-1 i CS-2. Krótko mówiąc, wszystko to kręciło się wokół idei mówiącej, że sprzęt audio ma być niewidoczny, a ewentualnymi problemami z akustyką ma się zająć elektronika, czyli system RoomPerfect.
Koncepcja ta, choć wydaje się praktyczna i dostosowana do wymagań klientów, ma niestety jedną, zasadniczą wadę - tak naprawdę nikt takiego sprzętu nie chce. Dla audiofilów jest to ciekawostka, obok której przechodzą obojętnie. Małe głośniki przeznaczone do wieszania na ścianie kręcą ich mniej więcej tak samo, jak elektryczne rowery fanów klasycznej motoryzacji. Jeżeli ktoś lubi sprzęt stereo, to z reguły nie ma nic przeciwko, aby w jego salonie stanęły duże kolumny, a między nimi wielki stolik z kilkunastoma klockami połączonymi kablami grubymi niczym wąż strażacki. Do projektantów wnętrz, miłośników minimalizmu i melomanów, których nie interesują gramofony, wzmacniacze lampowe ani wielkie kolumny, propozycja Lyngdorfa też nie do końca trafiała. Aby napędzić i kontrolować takie głośniki, trzeba kupić integrę z systemem korekcji akustyki pomieszczenia, a więc już na starcie rodzi się kilka problemów. Musimy zatem przemyśleć całą instalację, poprowadzić kable, zintegrować zestaw z telewizorem i dopasować jego kolorystykę do pozostałych elementów. Koniec końców jest drogo, system i tak jest skomplikowany, a marka Lyngdorf nie jest tak znana i prestiżowa jak Bose, Bang & Olufsen, Bowers & Wilkins, Focal, Mark Levinson, Naim, McIntosh, Sonus Faber czy Burmester (jeżeli wiecie, jakim kluczem kierowałem się, wymieniając te marki, podzielcie się swoim odkryciem w komentarzu). FR-2 mają szansę przełamać ten trend. Moim zdaniem ich forma przypadnie do gustu obu grupom klientów, a może nawet będzie kopiowana przez konkurencję. Dlaczego?
Kiedy otrzymałem notkę prasową na temat testowanych kolumn, a nawet kiedy po raz pierwszy zobaczyłem i usłyszałem je w akcji, nie sądziłem, że to jakiś przełom, a co najwyżej kolejny dziwny pomysł od producenta słynącego z promowania dziwnych pomysłów. Kolejne płaskie kolumny, które od tych wprowadzonych wcześniej, takich jak chociażby FR-1, różnią się jedynie tym, że są większe i można je postawić na podłodze (choć opcja powieszenia na ścianie też jest możliwa). Nic nadzwyczajnego. Nie spodziewałem się, że audiofile się nimi zainteresują. Komentarze odwiedzających Audio Video Show, gdzie odbyła się polska premiera FR-2, były jednak nadzwyczaj pozytywne, więc skorzystałem z okazji, by przyjrzeć się tym głośnikom bliżej w kontrolowanych warunkach.
Wystarczyło kilka minut, abym zrozumiał, skąd bierze się tak duże zainteresowanie klientów najnowszym dzieckiem Lyngdorfa. Pierwszy powód jest dość oczywisty - FR-2 to kolumny skonstruowane tak, aby nie tylko mogły, ale wręcz powinny stanąć przy samej ścianie. Głupie czy genialne? Z punktu widzenia przeciętnego melomana raczej to drugie. W poradnikach i instrukcjach obsługi zestawów głośnikowych przeważnie naczytamy się, że powinny one mieć zapewnioną odrobinę wolnej przestrzeni z każdej strony i niezależnie od rodzaju obudowy warto jest zostawić odpowiedni odstęp od ścian, szczególnie tylnej. Dosunięcie kolumn do niej powoduje wzbudzanie się niskich tonów, utratę dynamiki, problemy z fazą, spłaszczenie sceny stereofonicznej, kiłę, inwazję zombie i opad radioaktywny. Jak to jednak bywa, teoria teorią, a życie życiem. Dla wielu użytkowników inne ustawienie nie wchodzi w grę, bo typowy pokój mieszkalny nie jest miejscem, w którym można wystawić dwa wysokie słupy na samym środku i udawać, że wszystko jest w porządku. Ostatecznie mamy sytuację, w której umiejscowienie kolumn jest podyktowane względami praktycznymi, a jeśli bas faktycznie zaczyna dudnić, a przestrzeń się rozjeżdża i traci ostrość, pozostaje ratować się zatyczkami do bass-refleksów, grzebać w ustawieniach wzmacniacza lub szukać kabli, które pomogą opanować problem.
Co z tym fantem zrobić? Różnica między zdjęciami promocyjnymi a rzeczywistością jest tak duża, że nie sposób jej zignorować. Można oczywiście zwalić winę na użytkowników i raz po raz przypominać im, jak wygląda prawidłowe ustawienie kolumn w pokoju odsłuchowym, ale na niewiele się to zdaje. Życie wygrywa z akustyką. Ci, którzy dopiero wchodzą w ten świat, zadają jednak dość logiczne pytanie - czy producent kolumn nie powinien zadbać o to, aby można było ustawić je w taki sposób, jaki w danej sytuacji jest najwygodniejszy? Hmm... Audiofilski zmysł delikatnie protestuje, bo wszystkie te zasady nie wzięły się znikąd, a kiedy się do nich zastosujemy, efekty wyraźnie słychać, jednak należy się zastanowić, czy nasze przekonania wynikają z przyzwyczajenia oraz tego, że producentom zestawów głośnikowych nie chce się kombinować, szukać lepszych rozwiązań. Niektórzy uparcie trzymają się konstrukcji z bass-refleksem z tyłu, mimo że widzą, jak 9 na 10 klientów dosuwa takie skrzynie do ściany na 10-15 cm. Myślę, że większość firm nie chce się wychylać, bo jeżeli ktoś nie zrozumie idei, nietypowe kolumny ustawione w normalny sposób będą grać kiepsko. Duńczycy natomiast nie boją się eksperymentować i udowodnili nam to już nie raz, a FR-2 to logiczne rozwinięcie ich wcześniejszych projektów. Z tym, że mamy tu do czynienia z głośnikami na tyle dużymi, że bez problemu poradzą sobie bez wspomagania w postaci aktywnego subwoofera. Wyobraźcie sobie, że wsadzacie klasyczne kolumny w imadło, robicie z nich "naleśniki" o głębokości 16 cm, stawiacie je przy samej ścianie i nie dość, że jest to zgodne z zaleceniami producenta, to jeszcze uzyskany w ten sposób dźwięk nie jest płaski ani zdominowany przez buczące basisko. Właśnie z taką konstrukcją mamy tu do czynienia.
Co ciekawe, zdaniem Lyngdorfa pomysł ustawienia kolumn przy ścianie jest nie tylko praktyczny, ale także uzasadniony względami akustycznymi. Wielu producentów zestawów głośnikowych rekomenduje rzecz jasna klasyczny wariant ich ustawienia, ale co z subwooferami? Tutaj sprawa wygląda inaczej, bo ze względu na sposób rozchodzenia się niskich tonów w pomieszczeniu odsłuchowym, możliwość powstawania fal stojących i zjawisko interferencji (nakładania się lub znoszenia fal o tej samej częstotliwości), zaleca się właśnie ustawienie subwoofera przy ścianie lub nawet w narożniku. Duńczycy także zdają sobie z tego sprawę i od ponad dwudziestu lat stosują zasadę Boundary Woofer Principle, polegającą na umieszczeniu obudowy basowej blisko ściany. Wymaga to pewnej wiedzy, ponieważ łatwo jest uzyskać mocny, głęboki bas, ale powinien on być także szybki, dobrze zdefiniowany i wolny od dudnienia. Lyngdorf tłumaczy, że umieszczenie zwykłych głośników blisko ścian owszem prowadzi do niepożądanego podbicia basu, ale stawiając je w wolnej przestrzeni, w pewnej odległości od ścian, narażamy się na inne problemy. Niskie tony nie są tak kierunkowe jak średnie i wysokie częstotliwości, w związku z czym rozchodzą się na wszystkie strony, a następnie odbijają i wchodzą ze sobą w interakcję. To, co słyszymy, jest w zasadzie sumą dźwięku emitowanego przez głośniki i tego, co wydobyło się z nich ułamek sekundy wcześniej, ale wciąż hula po pokoju, jest ciut słabsze, ale przesunięte w fazie. Dlatego właśnie zupełnie normalna jest sytuacja, kiedy siedząc w jednym miejscu, słyszymy obszerny, dudniący bas, a gdy pochylimy głowę do przodu, nie ma go prawie wcale. Umieszczenie głośników przy ścianie pozwala na wyeliminowanie "tylnych" odbić, które zdaniem Lyngdorfa są "zapalnikiem" całego tego zamieszania. Firma tłumaczy, ze jeżeli głośnik zostanie dostrojony do takiego ustawienia poprzez odpowiednią konstrukcję obudowy, przetworników i zwrotnicy, bas stanie się precyzyjny, zwarty i zaskakująco mocny.
Mając FR-2, możemy do woli eksperymentować z elektroniką, tak samo jak w przypadku klasycznych kolumn. Mówiąc inaczej, zdecydujemy się na nie, bo ustawienie kolumn przy samej ścianie nam pasuje albo innego mieć nie możemy, ale jeżeli kręcą nas wzmacniacze lampowe, tranzystorowe monobloki, audiofilskie streamery i gramofony, jedno nie wyklucza drugiego.
Dlaczego taka koncepcja miałaby się spodobać miłośnikom minimalistycznych rozwiązań, którzy niekoniecznie fascynują się audiofilskim sprzętem? Po pierwsze nie jest to rozbudowany system audio złożony z kilku montowanych na ścianie głośników i subwoofera, więc jeśli chodzi o elektronikę, do szczęścia wystarczy nam normalny wzmacniacz sieciowy lub system all-in-one. Może to być chociażby coś takiego jak Lyngdorf TDAI-1120 - niewielkie urządzenie, które nie zajmie wiele miejsca na komodzie pod telewizorem. Drugi argument jest taki, że choć głośniki są kompaktowe, ich instalacja nie wymaga żadnej ingerencji we wnętrze. Nie trzeba kuć ścian ani nawet prowadzić w nich przepustów na kable. Cała operacja może być tak szybka, czysta i bezproblemowa jak montaż tradycyjnego systemu hi-fi. To niezwykle ważne dla osób, które etap prac wykończeniowych w domu mają już za sobą i nie chcą do niego wracać tylko dlatego, że przyszło im do głowy kupić sobie fajne, dizajnerskie głośniki. Wreszcie po trzecie, FR-2 oferują wiele możliwości personalizacji. Kolumny zostały wyposażone w wymienne panele, które zdejmuje się i zakłada tak samo, jak maskownice w klasycznych zestawach głośnikowych. Kołki, otwory, klikamy i gotowe. Na początku musimy jedynie podjąć decyzję co do zasadniczego koloru obudowy. Dostępne są trzy odmiany - czerń, biel i mocca (która na żywo faktycznie wygląda jak kawa z mlekiem). Mieszając różne panele, można ułożyć aż 15 różnych kombinacji. Mnie bardzo spodobała się ta z białą obudową i czarnymi panelami otaczającymi głośniki, ale każdy będzie tu miał swojego faworyta. Warto dodać, że dzięki wymiennym panelom dziecinnie łatwy jest też montaż maskownicy. FR-2 z zasłoniętymi głośnikami nie tracą swego uroku, a membrany są bezpieczne, bo nie mamy do czynienia z typowymi ramkami utrzymywanymi na miejscu za pomocą magnesów.
Spójrzmy zatem na FR-2 z punktu widzenia audiofila. Pomijając nietypowe proporcje obudowy, tak naprawdę są to normalne kolumny. Dwa głośniki nisko-średniotonowe, klasyczny tweeter, analogowa zwrotnica, a do tego bass-refleks skierowany w dół. Na dobrą sprawę można zadać sobie pytanie, czym - poza spłaszczonymi skrzyniami - podłogówki Lyngdorfa różnią się od innych zestawów głośnikowych z tunelem rezonansowym na dolnej ściance. Można się domyślać, że skoro Lyngdorf zaleca ustawianie FR-2 przy ścianie, to zostały one dostrojone inaczej niż typowe kolumny (potwierdziło się to w odsłuchu, ale o tym później). Co ciekawe, nietypowa forma nie oznacza, że omija nas ta część zabawy, która miłośnikom grającej aparatury sprawia najwięcej frajdy. "Dwójki" nie są przecież kolumnami aktywnymi. Mają normalne gniazda, z tym, że są to pojedyncze terminale umieszczone na dolnej krawędzi tylnej ścianki. Żeby było ciekawiej, zostały pochylone do dołu, dzięki czemu wystarczy skorzystać z kabli z prostymi wtykami bananowymi (BFA), aby naprawdę można było dosunąć obudowy do ściany. Kluczowe jest jednak to, że możemy do woli eksperymentować z elektroniką, tak samo jak w przypadku klasycznych kolumn. Mówiąc inaczej, zdecydujemy się na nie, bo ustawienie kolumn przy samej ścianie nam pasuje albo innego mieć nie możemy, ale jeżeli kręcą nas wzmacniacze lampowe, tranzystorowe monobloki, audiofilskie streamery i gramofony, jedno nie wyklucza drugiego. Ja jak najbardziej widzę takie kolumny podłączone do elektroniki może nie hi-endowej, ale zdecydowanie lepszej niż budżetowy amplituner. Pomyślcie tylko - elegancka komoda, na niej gramofon, streamer i jakiś piękny wzmacniacz w stylu Unisona, Fezza albo Pathosa, wszystko to spięte dobrymi, ale dającymi się ładnie ułożyć kablami (Tellurium Q, Nordost, Reson), a po bokach opisywane Lyngdorfy. Jest tu potencjał, o ile oczywiście FR-2 okażą się tego warte.
Wracając do ustawienia, a właściwie sposobu montażu kolumn, producent przewidział trzy podstawowe warianty. Pierwszy to postawienie skrzynek na kolcach, które wkręcamy w nagwintowane tuleje. Jest to dość fajne, o ile mamy całkowitą pewność, że nikt nie będzie naszego sprzętu ruszał albo w jakiś sposób zabezpieczymy obudowy przed pochyleniem do przodu. Druga opcja to dołączone do zestawu nóżki w postaci metalowych belek. Producent najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że część klientów będzie chciała zostawić pewien minimalny dystans między sprzętem a ścianą. Nie musi to przecież być idealnie płaski mur - może się tam znaleźć chociażby okno z żaluzjami albo gniazdo z podłączonymi do niego przewodami, których nie da się usunąć (kable do telewizora, routera, przewód biegnący do listwy zasilającej). Dlatego właśnie FR-2 zostały wyposażone w specjalne "narty", które stabilizują całą konstrukcję. Co ciekawe, możemy wybrać jeden z trzech punktów mocowania owych belek - mogą one wystawać poza obrys kolumn z tyłu, z przodu lub po obu stronach. Trzecia opcja to powieszenie kolumn na ścianie. Skoro i tak korzystają z jej wsparcia, równie dobrze mogą się na niej opierać, przy czym wizualizacje producenta jednoznacznie sugerują, aby nie unosić ich zbyt wysoko. Kilkanaście centymetrów w zupełności wystarczy, aby tweetery znalazły się we właściwym miejscu (oraz aby wjechał pod nie robot sprzątający). Wysokość FR-2 z nóżkami to 102,4 cm, więc nie ma co przesadzać. Jeśli powiesimy kolumny za wysoko, dmuchające w dół bass-refleksy mogą stać się mniej skuteczne. Warto też zauważyć, że w takim wariancie odpada nam możliwość ustawienia kąta dogięcia głośników. Na większości wizualizacji udostępnionych przez producenta FR-2 są ustawione równolegle do ściany, więc można się domyślać, że właśnie w takiej konfiguracji mają pracować. Jeżeli jednak ustawimy je na szynach, zyskamy możliwość delikatnego skręcenia kolumn do środka i uważam, że nie jest to głupi pomysł.
Podczas zeszłorocznej wystawy Audio Video Show w pokoju Lyngdorfa gromadziło się naprawdę wielu zwiedzających. Nie spodziewałem się, że tak niecodzienne kolumny przyciągną audiofilów, ale momentami ruch był taki, że ciężko było zrobić zdjęcie, na którym byłoby widać cały system i sposób, w jaki został ustawiony. Po imprezie zestaw oparty na FR-2 chwalono za naturalne, pełne, energiczne, spójne i przestrzenne brzmienie. Było to zgodne z moimi obserwacjami, jednak staram się nie wyciągać daleko idących wniosków na podstawie takich prezentacji. Jest to odsłuch w specyficznych okolicznościach i nie zawsze wiadomo, dlaczego efekt jest tak dobry, aczkolwiek o samym sprzęcie świadczy to dobrze. Jeśli poradził sobie w tak trudnych warunkach, to w domu przy odrobinie szczęścia może być jeszcze lepiej. Pierwsze minuty testu tylko to potwierdziły. FR-2 od samego początku grały wyjątkowo dobrze. Nie dość, że nie odnotowałem problemów ze wzbudzającym się basem, to jeszcze odniosłem wrażenie, że dźwięk jest wyjątkowo równy i naturalny. Zasięg niskich tonów był typowy dla kolumn o zbliżonych gabarytach, a więc w zupełności wystarczający, chyba że komuś do szczęścia potrzebny jest subwooferowy masaż brzucha. Imponowała natomiast liniowość i zwinność basu. Czułem się, jakby stały przede mną duże monitory w obudowie zamkniętej - takie, które potrafią zejść tam, gdzie trzeba, ale ani trochę się przy tym nie ociągają. Średnie i wysokie tony również nie pozostawały w tyle. O tym, że mam do czynienia z dość oryginalnymi kolumnami, przypominała tylko przestrzeń, ale tylko dlatego, że była zorganizowana inaczej, niż się do tego przyzwyczaiłem. Gorsza, lepsza? Po prostu inna, ale pod wieloma względami bardziej efektowna. Szczerze? Nie słyszę tu nic podejrzanego. Te kolumny to więcej niż kolejny dziwny pomysł Lyngdorfa. To bardzo, bardzo udane podłogówki, których brzmienie w 90% pokrywa się z tym, co oferują klasyczne zestawy głośnikowe. Na pewno nie są gorsze niż konkurencja z tego przedziału cenowego. Jeżeli myślicie, że każdy nieszablonowy pomysł i każdy przejaw troski o aspekty wizualne i praktyczne oznacza kompromis w dziedzinie jakości brzmienia, miło mi poinformować, że nie zawsze tak jest. FR-2 grają tak dobrze, że spokojnie wytrzymają starcie z tradycyjnymi zestawami głośnikowymi w zbliżonej cenie, a może nawet wyjdą z niego zwycięsko.
Spróbujmy zatem rozbić dźwięk na czynniki pierwsze, zaczynając od basu. Jak już wspomniałem, jest on odpowiednio głęboki i potężny, ale największe wrażenie zrobiła na mnie jego szybkość. Mimo skierowanych w dół bass-refleksów FR-2 znakomicie panowały nad niskimi częstotliwościami. Bas nie ciągnął się, nie wpadał w buczenie ani nie rozlewał po podłodze. Przez chwilę pomyślałem nawet, że konstruktorzy mogli wyciągnąć z dwóch 18-cm wooferów jeszcze więcej mięsa, ale koniec końców postawili na zwarte, konturowe brzmienie, aby trzymać się z dala od potencjalnych problemów. W dużym stopniu potwierdziły się także zapewnienia Lyngdorfa dotyczące redukcji nierówności wynikających z interferencji niskich tonów. Niepożądane zjawiska nie zostały wyeliminowane całkowicie, bo to niemożliwe, jednak różnice w postrzeganym poziomie głośności basu przy poruszaniu się po pomieszczenie były znacznie mniejsze niż zwykle, przy standardowym ustawieniu kolumn. Podczas testu FR-2 stały w dość dobrze wytłumionym pomieszczeniu, na wykładzinie, ale stosunkowo nisko, ponieważ w podstawy wkręcone były tylko dołączone do zestawu kolce. Gdyby niskie tony zaczęły się wzbudzać, zawsze można delikatnie odsunąć głośniki od ściany, postawić je na szynach lub powiesić wyżej, aby zwiększyć dystans między podłożem a tunelami rezonansowymi. Aby nie być gołosłownym, przeprowadziłem taki eksperyment i muszę powiedzieć, że opanowanie ewentualnych problemów jest w tym przypadku dość proste. Odstęp od tylnej ściany rzędu 20-30 cm, który w klasycznych kolumnach uznalibyśmy za absolutne minimum, tutaj powoduje odczuwalne przyspieszenie basu i delikatne osłabienie jego "uderzenia". Krótko mówiąc, można kombinować i korygować ustawienie tak samo jak z normalnymi podłogówkami, przy czym efekty, które tam uzyskalibyśmy dopiero po wyjechaniu kolumnami na pół metra do przodu, tutaj zauważymy, odsuwając skrzynie od ściany na długość stopy. Moim zdaniem Lyngdorf dostroił FR-2 w punkt. Przy zalecanym przez producenta ustawieniu uzyskamy bowiem zdrowy, pełny, równy dźwięk, który nie wymaga żadnych poprawek.
Czym jeszcze wyróżniają się FR-2? Hmm, w większości aspektów zdecydowanie bliżej im do typowych, zbudowanych w tradycyjny sposób zestawów głośnikowych niż jakichś "wynalazków". Niskie tony płynnie przechodzą w średnie, a te w niemal niezauważalny sposób łączą się z górą pasma. Średnica ma naturalną barwę i nie jest ani przesadnie chłodna, ani sztucznie ocieplona. Jeśli już doszukiwałbym się w niej jakichś cech charakterystycznych, powiedziałbym, że jest dość bezpośrednia, wyrazista, chwilami (kiedy nagranie tego wymaga) nawet delikatnie wysunięta do przodu, ale przyjemnie gładka. Wysokie tony to kwintesencja tego, co kojarzymy z miękkimi tweeterami. Są przejrzyste, lekkie, nasycone planktonem, ale jedwabiste i kulturalne. Można powiedzieć, że jest to estetyka bliższa głośnikom Dynaudio i DALI niż temu, co prezentują na przykład Audiovectory z serii QR. Po raz kolejny kluczem do sukcesu okazuje się umiejętność znalezienia doskonałego kompromisu między graniem odważnym, efektownym i przemawiającym do nas w ciągu pierwszych minut a szeroko rozumianą muzykalnością, czyli całym zestawem cech, które docenimy dopiero po dłuższym odsłuchu. Analizując wysokie tony, znów odniosłem wrażenie, że konstruktorzy mogli wycisnąć z nich więcej, ale zatrzymali się tam, gdzie powinni - pół kroku przed cienką linią, za którą szczegółowość zaczyna przeradzać się w nieprzyjemny jazgot. A jeśli chcemy pójść w tym kierunku dalej? Nie ma problemu. Wystarczy dobrać do FR-2 odpowiednią elektronikę, a później przyjrzeć się okablowaniu i akcesoriom.
Opisywane kolumny nie dość, że mają duży potencjał (o wiele większy niż sugeruje ich wygląd), to jeszcze są niezwykle wdzięczne i wspaniale reagują na wszelkie zmiany w torze. Jeżeli więc nie uzyskamy takiego poziomu przejrzystości, jaki nas satysfakcjonuje, proponuję podłączyć do FR-2 elektronikę o bezkompromisowym podejściu do muzyki, doprawić to danie ostrymi jak brzytwa kablami, a później "testować" taki system na znajomych audiofilach, którzy widząc przytulone do ściany, płaskie kolumny, zaczną od razu toczyć z nas bekę. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni... W jeszcze lepszej sytuacji są ci, którym marzy się zestaw o naturalnym, ciepłym, kojącym zmysły brzmieniu. Spójrzcie bowiem na efektywność FR-2. 92 dB to wartość, którą w kolumnach za porównywalne pieniądze widuje się raczej rzadko. Efekt jest taki, że do Lyngdorfów spokojnie możemy "startować" nawet ze wzmacniaczem lampowym, który skromną moc nadrabia anielskim brzmieniem. Aby nie psuć zabawy, powiem tylko, że warto spróbować. Producent zapewne widziałby FR-2 w połączeniu z jednym z własnych wzmacniaczy. W trakcie testu miałem także możliwość sprawdzenia ich z TDAI-3400 i było to udane połączenie, ale wydaje mi się, że szczególnie dobrze sprawdzi się ono w sytuacjach "szczególnie wymagających", czyli wtedy, gdy FR-2 staną na przykład w wyjątkowo dużym, zupełnie nieprzystosowanym do słuchania muzyki pomieszczeniu. Wtedy do gry wejdzie korekcja RoomPerfect i przegrany mecz uda się uratować, doprowadzając do dogrywki, a następnie pokonując przeciwnika w rzutach karnych. Jeżeli zaś brzmienie będzie zdrowe, nie widzę żadnych przeciwwskazań, aby połączyć FR-2 z takim sprzętem, jaki wykorzystalibyśmy, dysponując zwyczajnymi kolumnami ustawionymi w zupełnie standardowy sposób.
Głośnik wykorzystuje akustykę pomieszczenia, zamiast się jej przeciwstawiać. Takie wspomaganie sprawia, że wrażenia odsłuchowe są zupełnie inne niż w przypadku normalnych kolumn ustawionych w standardowy sposób. Głośniki znikają nam z pola widzenia i wydaje nam się, że dźwięk emitowany jest przez jakieś ogromne panele, które może nie grzeszą precyzją, ale z pewnością potrafią wywołać uśmiech na twarzy. I choć nie spodoba się to purystom, zabawa jest przednia.
Jedynym obszarem, w którym FR-2 prezentują coś innego niż rywale w zbliżonej cenie, jest stereofonia. Z uwagi na umiejętne strojenie dosunięcie duńskich paczek do ściany nie powoduje zachwiania równowagi tonalnej ani innych nieprzyjemności, jednak malowana przez nie przestrzeń jest nietypowa i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Tylko czy to źle? To zależy, co komu bardziej pasuje. W sugerowanym przez producenta ustawieniu opisywane zestawy grają, co tu dużo mówić, całkiem imponująco. Otrzymujemy niepasującą do kolumn o tych gabarytach, ogromną, stadionową scenę, a przy wyższych poziomach głośności możemy dosłownie poczuć się jak na koncercie. Mówienie o "ścianie dźwięku" jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Jak przeczytałem w firmowych materiałach, Steinway Lyngdorf od ponad dwudziestu lat stosuje zasadę "Boundary Woofer Principle". Zarówno w kwestii reprodukcji niskich tonów, jak i kształtowania panoramy stereofonicznej, ściana ma być naszym przyjacielem, a nie wrogiem. Głośnik wykorzystuje akustykę pomieszczenia, zamiast się jej przeciwstawiać. Takie wspomaganie sprawia, że wrażenia odsłuchowe są zupełnie inne niż w przypadku normalnych kolumn ustawionych w standardowy sposób. Głośniki znikają nam z pola widzenia i wydaje nam się, że dźwięk emitowany jest przez jakieś ogromne panele, które może nie grzeszą precyzją, ale z pewnością potrafią wywołać uśmiech na twarzy. I choć nie spodoba się to purystom, zabawa jest przednia. Ba! Wiem, że stąpam już po cienkim lodzie, ale moim zdaniem pod wieloma względami FR-2 oferują dźwięk podobny do tego, jakiego doświadczymy, słuchając promienników dookólnych, elektrostatów, magnetostatów i dużych kolumn typu open baffle. Nie znajdziemy tu tylko jednego elementu - precyzyjnego rysunku źródeł. Lyngdorfy nie wyczarują nam na środku sceny wokalistów o maleńkich ustach i instrumentów, które będziemy mogli wycinać żyletką (chyba że mocno odsuniemy je od ściany, ale to się mija z celem).Preferują granie plamami, ale za to jakimi! Nie zdziwię się, jeśli to właśnie przestrzeń będzie wskazywana przez użytkowników jako atut, za który pokochali FR-2. Może nie jest to zgodne z ideą hi-fi, może z takim systemem nie da się dokładnie określić pozycji poszczególnych wykonawców i relacji przestrzennych między nimi, może wszystkie plany i pogłosy zaczynają się zlewać w jeden wielki obraz, ale jeżeli chcemy uzyskać jak największy dźwięk z jak najmniejszych kolumn, Lyngdorfy nie mają sobie równych.
Lyngdorf FR-2 to dwudrożne, wolnostojące zestawy głośnikowe w obudowie wentylowanej. Kolumny są niezwykle płytkie (16 cm), a dodatkowo otrzymały zaokrąglone krawędzie z subtelnym przejściem frontu w górną część obudowy. Skrzynie zbudowano z płyt MDF o grubości do 22 milimetrów, uformowano je z wykorzystaniem frezowanych elementów umożliwiających zdejmowanie przedniego i górnego panelu, a także wzmocniono od wewnątrz, aby zminimalizować niepożądane wibracje. Trzy opcje wykończenia satynowym lakierem oraz wymienne maskownice obszyte tkaninami duńskiej firmy Gabriel pozwalają kolumnom wtopić się w każde wnętrze. FR-2 mogą stać na dwóch stabilizujących szynach lub, aby oszczędzić więcej miejsca, na czterech kolcach. Istnieje również opcja montażu ściennego za pomocą specjalnej metalowej listwy. FR-2 wyposażono w trzy przetworniki - dwie identyczne, 18-cm jednostki średnio-niskotonowe z aluminiową membraną i cewką o średnicy 35 mm oraz 28-mm tekstylną kopułkę osadzoną w niewielkim falowodzie. Kopułka otrzymała wzmocniony magnes, co pozwala na osiągnięcie maksymalnej efektywności i wysokiego poziomu głośności przy zachowaniu niskich zniekształceń. W wooferach duńscy projektanci postawili na membrany aluminiowe, ponieważ są jednocześnie bardzo sztywne i niezwykle lekkie. Przetworniki te zostały zapożyczone z serii In-Wall, ale zmodyfikowano je w taki sposób, aby pasowały do koncepcji FR-2, a w szczególności aby sprostać wymaganiom dotyczącym wysokiego ciśnienia powstającego w tak płaskiej obudowie. Mimo kompaktowej konstrukcji głośniki niskotonowe mają bardzo mocne magnesy, a dzięki odwróconemu zawieszeniu ich membrany mogą pracować z dużym wychyleniem. Aby wzmocnić niskie częstotliwości, "dwójki" wyposażono w skierowany do dołu bass-refleks. Tunel został dostrojony do 40 Hz, więc można powiedzieć, że jego zadanie ogranicza się do delikatnego wspierania wooferów na samym skraju pasma. Jeśli chodzi o parametry, liniowa impedancja na poziomie 4 Ω umożliwia każdemu wzmacniaczowi pełne wykorzystanie możliwości kolumn, a niewątpliwą ciekawostką jest ich wysoka skuteczność. 92 dB to wartość, którą w kolumnach za porównywalne pieniądze widuje się raczej rzadko. Lyngdorf podkreśla, że FR-2 są w całości produkowane i lakierowane w Danii. Produkcja obudów ma podobno bardzo lokalny charakter. Duńczycy zlecają część roboty lokalnym firmom (domyślam się, że chodzi tu głównie o przygotowanie i frezowanie paneli z MDF-u), a zasadnicza część procesu odbywa się w fabryce zlokalizowanej w siedzibie Lyngdorfa, w przemysłowej dzielnicy 20-tysięcznego miasteczka Skive, leżącego u podnóża Półwyspu Salling.
FR-2 to jedne z najciekawszych kolumn, jakie ostatnio testowałem. Rozwiązują problem, z którym boryka się wielu audiofilów i melomanów, przypominając o tym, że ani powielanie utartych schematów, ani zakłamywanie rzeczywistości na zasadzie "zatkam bass-refleksy i jakoś to będzie" nie doprowadzi nas do sukcesu. Każdy miłośnik muzyki i sprzętu stereo, który nie ma osobnego pomieszczenia odsłuchowego i musi pogodzić swoją pasję z normalnym, codziennym funkcjonowaniem, musiał do tej pory wybrać wariant kompromisowy - wypracować takie ustawienie sprzętu, które nie psuje dźwięku całkowicie, ale też umożliwia normalne poruszanie się po pokoju. Niestety, zbyt mocne dosunięcie typowych kolumn do ściany powoduje wiele problemów, których nie da się zamaskować kablami, natomiast głośniki przeznaczone do montażu na ścianie są z reguły kiepskie, nie oferują wystarczająco dobrego dźwięku, najczęściej wymagają wsparcia w postaci subwoofera, a jeśli mówimy o modelach aktywnych, możemy pożegnać się z wizją ulepszenia systemu poprzez dobór odpowiedniej elektroniki. Krótko mówiąc, albo rybki, albo akwarium.
W tym momencie na scenę wchodzi Lyngdorf i wywraca ten idiotyczny schemat do góry nogami. Cenicie sobie przestrzeń albo po prostu nie macie innej opcji, jak tylko dosunąć kolumny do ściany? W takim razie wybierzcie takie, które zostały do tego zaprojektowane. Pełnowymiarowe, ale spłaszczone obudowy, przetworniki zapożyczone z głośników do montażu w ścianie, umiejętne strojenie, kilka wariantów instalacji do wyboru i mamy to. Robota zrobiona bez naginania rzeczywistości i udawania, że w magiczny sposób udało nam się połączyć ogień z wodą. Co więcej, pod względem parametrów i możliwości połączeniowych FR-2 to zupełnie normalne kolumny, więc jeśli marzycie o systemie stereo z nowoczesnym streamerem, gramofonem, wzmacniaczem lampowym i srebrnymi kablami - droga wolna.
Wisienką na torcie jest cena. Ostatnie kolumny Lyngdorfa, jakie testowałem - Cue-100 - kosztowały 92 600 zł. Jak myślicie, ile trzeba zapłacić za parę FR-2? Sześćdziesiąt tysięcy? Czterdzieści? Nie, dokładnie 17 780 zł. Jak na oryginalne, stylowe, ale wciąż w pełni audiofilskie głośniki zaprojektowane i wyprodukowane w Danii, to nie jest dużo. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że Lyngdorf zapoczątkuje nowy trend i wkrótce podobnych zestawów głośnikowych będzie na rynku więcej. Nie twierdzę, że od tej pory wszystkie kolumny powinny wyglądać i działać jak FR-2, ale uważam, że klienci powinni mieć wybór i wybierać taki sprzęt, jaki sprawdzi się w konkretnych warunkach. Gigantyczne podłogówki w przestronnych salonach z wielkimi oknami, monitory w stylu retro na podstawkach, na których ułożone są płyty winylowe - to wszystko świetnie prezentuje się na zdjęciach, generuje kliknięcia i zasięgi, ale kiedy przychodzi do zakupów, rozsądni klienci natychmiast zadają sobie pytanie, gdzie takie cudo miałoby stanąć i jak na taką "ozdobę" zareagowaliby domownicy. Tutaj problem nie istnieje. A dźwięk? Spokojna głowa, Lyngdorf o nim nie zapomniał. Jeśli mi nie wierzycie, posłuchajcie sami. Ostrzegam tylko, że można się zdziwić.